Seszele – trzy wyspy, trzy oblicza Raju

Seszele – sama nazwa brzmi jak obietnica raju. I musimy przyznać, że tak właśnie jest. Ale nie chodzi tu o raj z folderów reklamowych, a o miejsce prawdziwe, pachnące dżunglą, wilgotne od tropikalnych deszczy, z piaskiem, który wchodzi między palce i zostaje tam jeszcze długo po powrocie.
Spędziliśmy na Seszelach 17 dni i odwiedziliśmy trzy wyspy: Praslin, La Digue i Mahé. Każda z nich okazała się zupełnie inna – i razem stworzyły obraz podróży, która zostaje w głowie i sercu na zawsze.
Praslin – zielone serce Seszeli
Praslin często nazywana jest najbardziej „zieloną” z wysp. To tutaj rosną legendarne palmy coco de mer, a w ich sercu kryje się Vallée de Mai – dolina wpisana na listę UNESCO. Spacer wśród gigantycznych liści, które szumią nad głową, to jak podróż w czasie do prehistorycznej dżungli. W ciszy słychać tylko śpiew ptaków endemicznych dla Seszeli i cykady – i aż trudno uwierzyć, że taka oaza istnieje naprawdę.
Dla miłośników trekkingów świetną alternatywą jest Fond Ferdinand – rezerwat mniej znany niż Vallée de Mai, a zdaniem wielu nawet piękniejszy. Szlak prowadzi pod górę, a nagrodą jest punkt widokowy, z którego rozciąga się panorama na sąsiednie wyspy.
Ale Praslin to nie tylko lasy – to również plaże z pierwszych miejsc w rankingach świata. Najbardziej znana, Anse Lazio, urzeka szerokim pasem białego piasku i krystalicznie czystą wodą, gdzie można pływać i snorkelować wśród kolorowych rybek. Z kolei Anse Georgette to plaża bardziej dzika, ukryta, dostępna pieszo. Kto lubi odrobinę przygody, znajdzie tu swoje miejsce.
To właśnie na Praslin mieliśmy okazję wypłynąć w rejs na pobliską wyspę Curieuse – słynącą z wolno żyjących żółwi olbrzymich. Spacerując między nimi, można poczuć się jak w świecie sprzed tysięcy lat. Dodatkowo, w ramach wycieczki, odbywa się snorkeling w turkusowych lagunach i grill na plaży – to doświadczenie, które łączy naturę, smak i relaks.
Praslin to idealne miejsce na pierwsze spotkanie z Seszelami – łączy w sobie dżunglę, rajskie plaże i łatwość poruszania się lokalnymi autobusami.


La Digue – wyspa rowerów i kokosa
La Digue to zupełnie inny świat. Czas płynie tu wolniej, a życie toczy się w rytmie fal i pedałowania. Samochodów praktycznie nie ma – poza kilkoma małymi busikami wożącymi towary i turystów – więc wszyscy poruszają się rowerami. Już sama przejażdżka przez wąskie, zacienione palmy ścieżki sprawia, że człowiek od razu odpuszcza stres i zaczyna oddychać głębiej.
To właśnie tutaj zobaczyliśmy Anse Source d’Argent – jedną z najsłynniejszych plaż świata. Granitowe bloki wyrastające z białego piasku wyglądają jak rzeźby stworzone przez naturę. Woda jest płytka, spokojna, turkusowa – idealna do pływania, a nawet do zdjęć w… wodzie po kostki.
La Digue to jednak nie tylko „pocztówka”. To też dzikie plaże po drugiej stronie wyspy: Grand Anse, Petit Anse i Anse Cocos. Żeby się tam dostać, trzeba zostawić rower i ruszyć pieszo przez las. Droga wiedzie przez gęstą roślinność, potem przez skały i wydmy – a nagrodą jest prawie pusta plaża. Na Anse Cocos znaleźliśmy naturalny basen osłonięty kamieniami, gdzie można bezpiecznie pływać mimo silnych fal.
Na La Digue życie smakuje inaczej. Rano świeże bułeczki z lokalnej piekarni, w południe owocowe smoothie w barze ukrytym na odludziu, a wieczorem grillowane ryby jedzone przy plaży. Czasem wystarczyło usiąść pod palmą i patrzeć, jak słońce powoli chowa się za horyzontem.
To także wyspa historii i kultury – w L’Union Estate można zobaczyć, jak wyglądała dawniej plantacja kokosów i wanilii. Stare prasy do oleju kokosowego, domy w kolonialnym stylu i ogromne żółwie olbrzymie przypominają, że La Digue to nie tylko turystyka, ale też tradycja.
Dla nas to była najbardziej kameralna i romantyczna część podróży – kilka dni, kiedy świat naprawdę się zatrzymał.


Mahé – największa wyspa, ale wciąż spokojna
Mahé to największa i najbardziej różnorodna wyspa Seszeli. Tutaj mieszka większość mieszkańców kraju, tutaj znajduje się stolica – Victoria – i tutaj też spotyka się największe kontrasty. Z jednej strony tętniące życiem targi, kolorowe uliczki i górzyste szlaki, z drugiej – ciche zatoczki i dżungla.
Na Mahé odkryliśmy jedną z najpiękniejszych tras trekkingowych – Morne Blanc Trail. Podejście jest wymagające, ale widok z drewnianej platformy na końcu szlaku wynagradza każdy krok. Morze, chmury i góry łączą się tutaj w jedno – to punkt obowiązkowy dla miłośników natury.
Z kolei Anse Major Trail to szlak łatwiejszy, prowadzący wzdłuż klifów do ukrytej plaży. Po drodze mijaliśmy laguny, zarośla i widoki na granitowe skały. A na końcu czekało turkusowe morze i idealne warunki do snorkelingu.
Mahé to także Beau Vallon – najpopularniejsza plaża wyspy. Długa, piaszczysta, pełna lokalnych knajpek i stoisk z jedzeniem. To właśnie tutaj wieczorami można poczuć bardziej lokalny klimat, zamawiając grillowaną rybę z ryżem i sałatką owocową.
Nie można też zapomnieć o Port Launay – zatoce w północno-zachodniej części wyspy, która uchodzi za jedno z najlepszych miejsc do snorkelingu. Rafa koralowa, spokojne wody i piękne otoczenie sprawiają, że można spędzić tam cały dzień.
Mahé to wyspa, która pokazuje inne oblicze Seszeli – bardziej miejskie, bardziej różnorodne, ale wciąż zachwycające przyrodą i plażami. To świetne miejsce, by zakończyć podróż – trochę aktywnie, trochę leniwie, z nutą lokalnego życia.


